Wódczana recenzja. „Ciemno, prawie noc” Joanna Bator

Dobra powieść jest jak wódka – mocna, gorzka i nieźle dająca popalić trzewiom i jaźni. Wódkę przed podaniem koniecznie należy schłodzić. Ciepła może bowiem wzbudzić niechęć, konsternacje i w końcu obrzydzenie biesiadników. A dlaczego właśnie wódka w kontekście lektury najnowszej książki Joanny Bator? Ponieważ „Ciemno, prawie noc” to Żołądkowa Gorzka polskiej literatury. Wyjątkowa w smaku, mocna i aromatyczna, nasza ojczyźniana, która ma sporą szansę odnieść sukces komercyjny i która w końcu na potencjalnym odbiorcy może zostawić piętno w postaci wielkiego kaca (co w przypadku książki wskazane, jednak w przypadku trunku niekoniecznie). Najnowsza powieść Joanny Bator, która była najbardziej wyczekiwaną literacką premierą tej jesieni, to mocna i niebanalna lektura z bukietem słowotwórczych genialności (nie tak dorodnym jak w przypadku jej poprzednich powieści, ale zawsze). Jednakże wydaje się, by pozostać przy metaforyce wódczanej, że do pełni czytelniczej satysfakcji zabrakło jednego elementu – zimna, dalej odpowiedniej temperatury chłodzenia. Co w przypadku tej powieści oznacza, ni mniej ni więcej niż to, że mimo doskonałych składników, wyjściowego potencjału, książka Bator nie zachwyca tak jak by można tego oczekiwać. Nie należy mówić o wielkim rozczarowaniu. Przecież to Joanna Bator do cholery! Lecz takie drobiazgi, które zgrzytają między górnym a dolnym trzonowcem – przewidywalne zakończenie, schematyczność obrazowania bohaterów negatywnych i takie malutkie zastrzeżenie językowe – gdzież ta gibkość słowa znana z „Piaskowej Góry”?! Reszta bezdyskusyjnie zachwyca.

Sposób w jaki Bator kreuje fabularną warstwę powieści to prawdziwy majstersztyk. Nie ma dziś w Polsce drugiej takiej literatki (i literata!), która równie dobrze radziłaby sobie z narracją. Bo „Ciemno, prawie noc” to przede wszystkim dobrze opowiedziana historia. Bez nadęcia i emfazy. Już w momencie, gdy poznajemy główną bohaterkę książki – Alicję Tabor, wiemy, że człowiek, dalej czytelnik, jest dla świata zewnętrznego stracony na kilka ładnych dni i nocy. Nie liczy się nic poza rzeczywistością listopadowego Wałbrzycha, która przeraża i fascynuje zarazem. Wałbrzycha, do którego po kilku ładnych latach powraca Alicja, zwana także, Pancernikiem. Reporterka z Warszawy, którą do rodzinnego miasta sprowadza nie tylko własna, bolesna przeszłość, ale także sprawy służbowe. Ponieważ od jakiegoś czasu w mieście w niewyjaśnionych okolicznościach giną dzieci, ona ma tę sprawę zbadać i opisać. Lecz poza tajemniczymi zniknięciami maluchów w mieście dzieją się również inne dziwne rzeczy. Nagła śmierć proroka Jana Kołka, któremu w biedaszybie ukazała się Matka Boska Bolesna, rozruchy na tle religijnym pod przywództwem nowego katolickiego wieszcza Jerzego Łabędzia, bestialskie akty wandalizmu i rosnąca przemoc wobec zwierząt. Miasto jest niespokojne. Wszechobecne „kotojady”, jak autorka nazywa wszelkie objawy zła, rozprzestrzeniają się w zawrotnym tempie. Ciemnym płaszczem przykrywają wałbrzyski rynek. Przeszłość kobiety – zniknięcie matki, samobójstwo ukochanej siostry, obsesja ojca dotycząca skarbu Zamku Książ, powraca z wielką siłą. Ale jest ratunek, światełko w tunelu. Dobre duchy w postaci wszechobecnych Kociar, które stoją po jasnej strony mocy. Jest także sąsiad kobiety – dobry i poczciwy pan Albert, jest i transseksulana bibliotekarka (podobnie jak u czytanego niedawno Irvinga) Celestyna, w końcu jest i tajemniczy Marcin. Odwieczna walka dobra ze złem. A to wszystko w cieniu historii przez wielkie „H”. Czyta się, oj, czyta się przez wielkie „C”.

Bator obdarzona jest wielkim darem obserwacji. Posiada chyba wewnętrzny sejsmograf, który pozwala jej z dużym wyczuciem i znajomością tematu zobrazować Polskę prowincjonalną i fanatycznie religijną. Literackie „wypadki wałbrzyskie” stanowią karykaturę wypadków smoleńskich i warszawską walkę o krzyż. Igraszka narodowymi przywarami Polaków. A to wszystko w cieniu historii przemocy – niemiecka i radziecka przeszłość miasta, która wpływa na współczesne losy bohaterów. I uniwersalizm zła. Zła, które jak pokazuje autorka, wcale nie zostaje wykluczone w tzw. spokojnych czasach – możliwe jest zawsze. Dlatego należy być czujnym. Powieść dydaktyczna z grozą w tle.

I jeszcze próbka języka autorki, który zachwyca i wzbudza zazdrość u potencjalnego adepta literatury:

„Na ścianie ktoś napisał „Górnik chuje” i „Górnik pany”, może przyjezdny sam miał dokonać wyboru, by przypieczętować swój los, zanim jeszcze wyjdzie w miasto” lub drugi fenomenalny fragment:

„Matka boska kura nioska co ma skrzydła dwa. Pod skrzydłami pod kołdrami niech pochowa nas”.

Tę książkę się pochłania, zaskarbia i udomawia. Ta książka pozostaje w czytelniku na długo. Przez tę książkę śnią się koszmary. A więc uwaga przed snem wskazany jest kieliszek wódki. Koniecznie Gorzkiej Żołądkowej. Od tak, dla ukojenia nerwów.

Niniejszym oświadcza się, że autorka powyższego tekstu wódki nie piję w ogóle (no może poza mroczną studencką przeszłością). Pije za to piwo. Ale to już zupełnie inna historia (książka).

Wszystkie cytaty za: Joanna Bator, Ciemno, prawie noc, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2012.

19 komentarzy

  1. Czekałam, czekałam i się doczekałam. Jak to bywa z magnetyczną literaturą, tak i proza Bator każe nam spodziewać się ciągle nowych drżeń serc, ale także rodzi obawy czy aby na pewno już zawsze tak będzie. Dziękuję. Pod choinką owej książki wyczekuję. Nieudolnie prosty ten rym, ale nazwisko zobowiązuje. Serdeczności.

    1. Oczekiwania to bez wątpienia niszcząca materia, szczególnie zaś dla bezkrytycznego wielbiciela 😉 Ale powieść godna uwagi. Czyta się na jednym wdechu/wydechu 😀 zatem święta będą na pewno emocjonujące.
      A rym bardzo, bardzo zacny 🙂

  2. Moniu recenzję napisałaś niesamowitą!!!
    A wiesz, że ja pomimo mieszkania (prawie) w Wałbrzychu przez przeszło 20 lat, nigdy nawet nie słyszałam o istnieniu mauzoleum Hitlera w tym mieście?? (Dzięki pani Bator już wiem )A ta mroczna budowla stoi – jako jedyna taka w Europie!
    Do zobaczenia mam nadzieję w tym tygodniu:)

    1. tenkju very macz 😉

      Po tej książce mam wielką ochotę wybrać się do Wałbrzycha. A Zamek Książ niesamowity! Literatura jednak inspiruje – po po "Miedziance…" Springera chciałam wybrać się do pozostałości Miedzianki a teraz kusi Wałbrzych…. A co tam, pewnie zabiorę chłopaków 🙂
      Ja również mam nadzieję na czwartkowe spotkanie 🙂

    2. To służę mapą z polskimi i niemieckimi nazwami miejscowości na Dolnym Śląsku (siostra zdobyła, bo też pojedziemy do Miedzianki). I polecam na Facebooku stronę Fundacji Daisy von Pless – to była wyjątkowa kobieta… co za niesamowity życiorys! (mam jej pamiętniki, pożyczyć mogę :))

  3. Nooo, Bator jest w formie, choć mi się nie podobały te blogowe wstawki, jakoś rozbijają mi fabułę.
    Nie byłaś w Książu? Moi rodzicie mieszkają niedaleko Wałbrzycha, w Książu miałam studniówkę, ale powiem ci szczerze, ze widziałam piękniejsze zamki. Ten w ogóle do mnie nie przemawia, nie ma w nim magii, ale o tym to już się sama musisz przekonać. Życzę równie jak lektura udanej wycieczki. Pozdrawiam serdecznie.

    1. Mag – masz racje. Zapomniałam wspomnieć o tych wstawka. To też niestety ciemna strona tej książki ;)Ale ogólnie nie jest źle (nie ma to jak profesjonalna wypowiedź 😉 ).

      Nie byłam, ale obiecuję nadrobić zaległości podróżnicze 🙂 Mam nadzieję, że wyprawa się uda 🙂 moc pozdrowień 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *