Proza rozrywkowa. „Zaginiona księga z Salem” Katherin Howe

Proza rozrywkowa, czyli proza wpisująca się w nurt popkultury to taka, która ma za zadanie dostarczyć przede wszystkim rozrywki. I dobrze powiedziałby pewnie Umberto Eco. I zacnie mówię również ja. Niechaj będzie. Tekst prosty i nie wymagający. Taki też jest czasami potrzebny. Książka na jeden wieczór, góra dwa podczas którego nie musimy wytężać umysłu, tylko płynąc z nurtem opowieści i ewentualnie wypić kubek kakao lub w zależności od preferencji szklaneczkę whisky. Przedstawicielką takiej literatury jest niewątpliwie książka „Zaginiona księga Salem” Katharine Howe.

Powieść amerykańskiej pisarki zawiera wszystkie elementy bestsellera tj. mądrą, piękną i dobrą główną bohaterkę imieniem Connie (cóż za igraszka konwencją kultury – kalokagatia!), jest i miejsce na czary oraz magię (nasza prze-wspaniała postać pierwszoplanowa okazuje się być potomkinią kobiety oskarżonej o czary w głośny procesie z Salem), jest igraszka historią i czasem fabularnym – raz mamy szansę przebywać w XVII wieku a raz w XX, jest także zła i demoniczna osobowość i w końcu, w tym niezbyt opasłym tomie, znalazło się również miejsce na wielką i spełnioną rzecz jasna miłość (choć oczywiście nie obyło się bez komplikacji). I tajemnica – zapomniałabym o tajemnicy, która nijak nie trzyma w napięciu i niepewności, gdyż zakończenie tej ksiązki może być tylko jedno: happy end!

A sam fabuła, no cóż, streścić ją można w kilku zdaniach. Connie, doktorantka historii Cambridge, otrzymuje w spadku po babce tajemniczy dom. Jak się niedługo okazuje bohaterka posiada niezwykły dar dziedziczony z pokolenia na pokolenie. Niedługo po zamieszkaniu w starej rezydencji pozna przystojniaka i będzie starała odnaleźć tytułowy tom – tajemniczą księga w której spisane są różnorodne metody uzdrawiania, choć dla niektórych księga będzie stanowiła źródło wiedzy na temat legendarnego kamienia filozoficznego. Potem jest kilka drak i potyczek, ale wszystko kończy się szczęśliwie – odnaleziony spokój i ukojenie w ramionach ukochanego.

Mimo małego czytelniczego dyskomfortu jaki czuje się w trakcie lektury ksiązki Howe, to jednak można posmakować tej niezobowiązującej prozy. Dla kontrastu i wprawki w lepsze i wartościowsze teksty lub po prostu dla czyściutkiej rozrywki. Ale nie trzeba. Zasadniczo – na własna odpowiedzialność.

***

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Niebieska Studnia

7 komentarzy

  1. Ja ostatnio w ramach odpoczynku wybrałam sobie "Solaris" Lema 🙂 Lektura nadal siedzi w mej głowie. Pozdrawiam Cię i czekam na nastepne książki – sama przebieram nieraz w miejscu, bo tyle tego dobra na świecie!
    banita

  2. Tomek –
    też tak uważam. Czasami można 😉
    Pozdrawiam 🙂

    Cassin –
    🙂 niechaj będzie! (:
    Pozdrawiam 🙂

    Tetiisheri –
    🙂 Czekam na recenzję i niechaj będzie po stokroć (:
    Serdeczności 🙂

    Banita –
    "solaris" Lema w ramach relaksu to zasadniczo lepszy pomysł niż mój 🙂 Świetna książka.
    Dokładnie – tak wiele dobrych powieści, że czasami szkoda czasu na niektóre rzeczy – ach i och 🙂
    Serdeczności 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *