Bardzo użyteczna literatura środka. „Jak pokochać centra handlowe” Natalia Fiedorczuk

Ależ ja tę książkę obwąchiwałam. Jakie walce i kujawiaki odprawiałam, żeby ją kupić i nie kupić jednocześnie. Argumentów za kupieniem było kilka: bo polecał Filip Springer (a jemu, w przeciwieństwie do Marcina Mellera – patrz: casus „Shantaram” i „Ósmego życia”, w kwestiach literackich akurat ufam); bo to o niełatwych początkach macierzyństwa[1] (ja również takie miałam); bo w końcu (a kupiłam książkę dzień wcześniej wiedziona chyba instynktem szeptuchy) autorka otrzymała Paszport Polityki. Za nie kupieniem książki natomiast przemawiała jedna i najważniejsza rzecz, która zawiera się w pierwszym i drugim zbiorze: własne, niedobre (eufemizm) doświadczenie związane z porodem i dość stresujący matczyny nowicjat.

Z bohaterką Fiedorczuk (która jednak Fiedorczuk nie jest, jak w zakończeniu książki wyjaśnia autorka – i to końcowe tłumaczenie jest akurat słabym punktem książki) utożsamiam się niczym z bliźniaczą siostrą. Podobne doświadczenie porodu, podobne doświadczenia związane z pierwszymi miesiącami życia dziecka i te także związane z poporodową cielesnością oraz brakiem jej akceptacji. Z wiecznym narzekactwem, łzami i złością (i to wieczne odtwarzanie na YouTubie utworu: Florence + the Machine „Dog Days Are Over” –  to akurat tylko ja, nie bohaterka). Jakbym ja tę książkę sama niemal napisała. Ale dość autokreacji i ekshibicjonizmu, bo nie o mnie (naprawdę?!) tutaj chodzi, ale o książkę. Ważną książkę, choć literaturę średnią, ciut niedopracowaną.

„Jak pokochać centra handlowe” to przede wszystkim opowieść o macierzyństwie. Trudnym, nieokiełznanym, macierzyństwie non-fiction. O rodzicielstwie współczesnym, które wpadło w imadło „wypada/nie wypada”. Bo bycie mamą to dziś albo bycie mamą fit, która harmonijnie łączy obowiązki matki i pracownika miesiąca, wieczorami podczytując książki Juula. Albo też bycie mamą w duchu slow life – totalnie oddaną macierzyństwu – wliczając w to posiłki wege i wyprawy za miasto do zaprzyjaźnionego rolnika po bio warzywa. Narzekactwo, frytki z fast fooda, kreskówki o wątpliwej moralności, stosy prania, nieporządek i chaos organizacyjny są obrazoburcze. Dlatego kłamiemy. Kłamiemy na potęgę. Sobie, rodzinie, przyjaciołom, znajomym z Facebooka. Że dajemy radę. Że jest tylko bosko (dobrze to przedstawiła autorka używając przykładu retuszowania i kadrowania rodzinnych zdjęć). Bo inaczej nie można, nie wypada mówić o porażkach. Oceny bowiem płyną zewsząd, a te najbardziej radykalne od innych młodych matek („Nie karmisz piersią? – twoje dziecko będzie miało spore deficyty”, „Nosiłaś na rękach – to teraz masz za swoje, bo się przyzwyczaiło”. Itd., itd.). I tu zdecydowanie książka Fiedorczuk jest czystą prawdą wydartą z trzewi każdej, podkreślam każdej, polskiej matki.

Książka ta, tak jak napisałam wcześniej, nie jest książką, która literacko, czy też językowo oszołamia (zdarza się, że autorka pisze o oczywistościach, z rzadka banalnie, częściej jednak błyskotliwie). Jednak jest to bardzo użyteczna literatura środka. „Jak pokochać centra handlowe” to opowieść, która po raz kolejny utwierdziła mnie w przekonaniu (jakby jeszcze było mi mało), że istnieje świat macierzyńskiej czerni, i że mówienie o niej w sposób otwarty, pomogłoby wielu kobietom uporać się z trudnym początkami macierzyństwa. Jej lekturę polecam także, a może nawet szczególnie, ojcom.

PS

Pamiętam jak zaraz po urodzeniu Synka wybraliśmy się z mężem na rodzinną, dość sporych rozmiarów imprezę. Jeden z moich licznych wujków zapytał jak się ma nasz Synek. Powiedziałam, że bardzo dobrze, że mało płacze i dużo śpi. Na co ciotka, która zaborczo obejmowała ramię wujka powiedziała z pretensją w głosie: „Nie karmisz, to na sztucznym będzie spał i całą noc”. Kurtyna.

[1] Swoją droga, czy ktoś potrafi mi wyjaśnić jak te wszystkie mamy z Instagrama typu: #mamaantosia, czy #mamamarysi utrzymują w ryzach jednocześnie swoje ciało, dziecko i dom?

10 komentarzy

  1. Ja jestem #mamajasia – ciało mam lepsze niż przed ciążą (w końcu mam ręce, nogi i tyłek, jakie zawsze chciałam mieć), dziecko ogarnięte (chociaż jest łobuziakiem małym, więc czasami mam ochotę schować się pod kołdrą i nie wyściubiać nosa), a w domu zazwyczaj w miarę nieźle, aczkolwiek generalny porządek zawsze by się przydał. Gdyby tego było mało, wbrew wszystkim dookoła – karmię 11 miesięcy i nie mam zamiaru kończyć w najbliższych miesiącach. Owszem, śpi tragicznie, ale czy mam pewność, że na mm spałby lepiej? Podobno to żaden wyznacznik, więc niech każdy karmi, jak chce.
    A książkę przeczytam na pewno, bo tematyka w moim guście.

  2. Przymierzam się do tej książki odkąd tylko pojawiła się na rynku, ale coś mi mówi, że jeśli ją przeczytam to mój sceptycyzm względem posiadania potomstwa wzrośnie jeszcze bardziej i już nigdy się na nie nie zdecyduję. Ajuż na pewno poród w publicznym szpitalu w Polsce nie wchodziłby w grę, po tym co się słyszy od znajomych i czyta w Internecie. Książka Fiedorczuk chyba jeszcze poczeka, ale może w końcu przyjdzie moment, że się odważę i przeczytam.

  3. dostałam tę książkę do męża na urodziny, mam bardzo podobne wrażenia jak ty. ogólnie przeczytałam w jeden dzień, dla mnie bardzo fajnie napisane, ale tak jak ty – uważam, że tłumaczenie na koniec książki jest słabe, oprócz tego brak mi balansu. czytam opinie – tę książkę powinien przeczytać każdy zanim zdecyduje się na dziecko. ja, jakbym ją przeczytała, w ogóle bym nie chciała mieć dzieci. a urodziłam i jestem szczęśliwa. pewnie, większość spostrzeżeń jest słuszna. czytałam mężowi na głos scenę kłótni i śmialiśmy się z tego – samo życie. bywa ciężko. ludzie to wilki, wiadomo. ale mimo wszystko nie jest aż tak źle, jak to przedstawia ta książka. komentarze można olać, mieszkania nie sprzątać, czapki dziecku nie zakładać itd
    a, i ja mam w realu znajomą w stylu #mamaantosia – dwójka dzieci, ładna, szczupła, zadbana, dom piękny, posprzątany, hobby, poród sn, karmienie piersią, wielopieluchowanie… zawsze jak ją odwiedzam to chce mi się płakać. jednego dnia spytałam, jak to jest, że to wszystko ogarnia. a ona: basia, ja mam nerwice natręctw.
    oczywiscie może nie spełnia kryteriów klinicznych tego zaburzenia, ale rozumiem, ze perfekcjonizm ją zniewala, że nie umie sobie odpuścić. od tego czasu doceniam moją olewkę na bałagan, to, że nie myłam dziecka przez parę dni, a jak mi się nie chciało to dawałam jej na obiad bułkę z masłem 😉

  4. Jestem tatą, też mogę coś napisać? 😉 A tak serio nieco bardziej. Kwestii cielesnych związanych z macierzyństwem doświadczyć nie mogę ze względów oczywistych nie mogłem, ale już wszelkie kwestie społeczno-rodzinne obserwowałem intensywnie. U nas komentarzy było niewiele i dotyczyły głównie zbyt długiego w czyimś mniemaniu karmienia piersią i spania chłopaków z nami. Obeszło się jednak bez poważnych wtop. Nasłuchałem się jednak różnych dziwnych historii. Najbardziej zagadkowe dla mnie jest to, że czasem zupełnie obce osoby np. w komunikacji miejskiej, wyrażają głośne komentarze na ten temat.

    A co do tych supermama – ideałów na świecie nie ma. Czasem ogarnięcie wynika z ciągłej obecności kogoś do pomocy, czasem z dziecka niewymagającego tak wiele uwagi, czasem z odpowiedniej dawki zdrowego egoizmu. Czasem zaś powodów racjonalnych nie widać, ale wtedy może być tak, jak pisze basiaho.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *