Anatomia kłamstwa. „Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka” Cezary Łazarewicz

Prawie każdy słyszał o sprawie Przemyka. Morderstwo maturzysty (obok śmierci Pyjasa, Popiełuszki, czy pacyfikacji kopalni Wujek), to jedna z najgłośniejszych zbrodni, która wstrząsnęła opinią publiczną PRL-u i w przypadku której, trudno mówić o szczęśliwy zakończeniu tj. uczciwym procesie i ukaraniu winnych. Cezary Łazarewicz, mimo wydawać by się mogło zgrania tematu, podjął mozolną próbę przedstawienia okoliczności śmierci Przemyka i opisu procesu sądowego, który miał niewiele wspólnego uczciwością. I zrobił to w sposób bardzo udany. „Żeby nie było śladów” czyta się na jednym hauście powietrza. Reportaż od początku trzyma w napięciu jak najlepszy thriller – mimo że fabuła jest już znana – i nie puszcza do końca. Książka Łazarewicza to mistrzowski mariaż literatury faktu i pisarskiego fechtunku.

„Żeby nie było śladów” można śmiało nazwać wiwisekcją całego ustroju. Dziś Polska lat 80. to zbiór przaśnych opowieści o trudnościach w zdobyciu wódki i wspomnień z uzdrowiskowych dancingów. Łazarewicz nie pozostawia złudzeń. Władza tamtego okresu: Kiszczak, Jaruzelski, czy też Urban to byli świadomi i bezwzględni gracze, którzy nie znali słowa przypadek. Śmierć Przemyka, czyli zakatowanie go przez milicjantów, a potem proces był pod ścisłą kontrolą rządzących i Służby Bezpieczeństwa. Nic nie mogło zostać przeoczone. Nieustanne śledzie i nękanie matki chłopaka Barbary Sadowskiej, przyjaciół rodziny i świadków; tworzenie alternatywnych wersji wydarzeń; mylenie tropów; agresywna propaganda w mediach; poświęcanie życia osób trzecich (np. pracowników pogotowia) – wszystko po to, aby zaciemnić obraz, aby udowodnić, że wersja zdarzeń ukuta przez władzę jest tą jedyną i słuszną. Każdy trybik w tej maszynie musiał być sprawdzony i działać bez zarzutów. Do tego stopnia, że do teraz pokutują nieprawdziwe przekonania m.in. o obronie koniecznej milicjantów a władze III RP, koniec końców, poniosły porażkę, gdyż nigdy nie udało się osądzić winnych.

Książka Łazarewicza to skrupulatne, uporządkowane świadectwo śmierci Przemyka i tego wszystkiego, co działo się potem. Pokazuje klaustrofobiczną atmosferę lat 80. i skupia się przede wszystkim na faktach. Autor dociera do żyjących jeszcze świadków i pokazuje sprawę z różnych perspektyw i poziomów. Jest to w końcu reportaż cholernie pesymistyczny, który wiele mówi o polskiej historii i nieudolnym rozliczaniu się z przeszłością. Warto znać. A nawet trzeba.

2 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *