Upadnij na kolana i podziwiaj!

„Zapach cedru” A. M. MacDonald
Przeczytałam tak dobrą książkę, że aż zapiera dech. Kropka, albo lepiej wykrzyknik.
Kanada początek XX wieku. Materia ucieka z  rodzinnego domu ze stroicielem fortepianów Jakubem Piperem – wbrew  bogatej rodzinie dziewczyny (może trafniej dziewczynki – Materia ma 13 lat).  Szczęście młodej pary nie trwa jednakże długo. Małżeństwo okazuje się pomyłką, lecz od podjętych decyzji nie ma już odwrotu. Po niedługim czasie na świat przychodzi pierwsza, ukochana córka Jakuba – Katarzyna. Dziewczynka o niespotykanym talencie wokalnym, przepiękna i inteligenta. Jakub wymarzył już dla niej ścieżkę kariery – ma śpiewać w najlepszych salach koncertowych świata, ma pracować z najlepszymi. Dlatego wysyła dziewczynkę z mglistej  i mrocznej Kanady do olśniewającego, pełnego życia Nowego Jorku. Jednakże Katarzyna spotyka w mieście „wielu możliwości” kogoś,  kto totalnie odmieni jej życie… . Kogoś kto stanie się początkiem wielkiej tragedii i tajemnicy, której odkrycie przypadnie w udziale siostrom Katarzyny – Franciszce i Mercedes. Dom Piperów zdaje się być obciążony klątwą, której zdetronizowanie może przypaść w udziale tylko tej osobie, która wybaczy i zrozumie. A nie jest to łatwe. Nie w tej rodzinie, której portret tak doskonale zaprezentowała nam MacDonald. „Zapach cedru” to książka do której nie mam żadnych, ale to absolutnie żadnych krytycznych uwag. Rewelacyjna historia, rewelacyjny język, doskonały pomysł na przeplatającą się synchronie i diachronie fabuły, na nieokiełzaną narrację pierwszo- i trzecioosobową.  Styl proszę Państwa, cóż za styl. Jakże obszerna  i doskonale ujęta problematyka miłości, więzi rodzinnych, wiary. Wiary, która nie przenosi gór, nie koi poharatanych serc, ale wydaję się ciemnością niszczącą wszystko co dobre, co napotyka na swej drodze. Kawał dobrej, solidnej  roboty pisarskiej. Świetny i jakże realistyczny obraz Kanady i Stanów XX wieku. Nic dodać, nic ująć. Czyta się jednym tchem, zapartym tchem. I tylko należy się chwilkę zastanowić dlaczego tytuł został przetłumaczony – (UWAGA!) –  „FALL ON YOUR KNEES” na „Zapach Cedru”! Dlaczego!
Moja ocena: 6/6.
Miałam ostatnio mały „kryzys blogowy” wywołany brakiem dobrych emocji, zmęczeniem i malutką (maluteńką) jesienno – „nic mi się do cholery nie chcę” depresją.  Spoglądając na swój ostatni wpis okazało się, że nie było mnie tutaj jakiś tydzień, czyli wcale nie najgorzej. A mam wrażenie, jakby od ostatniego wpisu upłynął dobry miesiąc.  Zatem już biorę się do roboty i chwalę się, że dziś oto były biblioteczne zakupy, więc znalazło się coś i dla mnie:
W. Szabłowski „Zabójca z miasta moreli” oraz  J. Hugo-Bader „W rajskiej dolinie wśród zielska”
Nóżką więc drapie!
I tylko Boże spraw, abym nie utknęła w tej Picultowej. No, ale obiecane to obiecane! Basta!
I może na koniec- deser (widać dużo spraw się nazbierało) wycinki z felietonu Krzysztofa Vargi (Duży Format” 23.09.2010r.) o książce Carrière i Eco, „Nie myśl, że książki znikną”, którą jak się okazuję muszę mieć:
„Kolekcjonowanie książek przypomina akt masturbacji – odbywa się w samotności – powiada Umberto Eco”
„… książka ta będzie obłędną lekturą jedynie dla tych, którzy – będę się trzymał metafor cielesnych – nad proste rypanie przedkładają niejaką finezję sztuki miłosnej. Jest ona poświęcona bowiem pewnej niebezpiecznej dewiacji, schorzeniu, które stoi z pewnością za rozpadem niejednego związku, jest ta książka mianowicie poświęcona miłości do zadrukowanego papieru”.
„Bo doskonałość książki, powiadają Carierre i Eco, polega na tym, że nic lepszego wymyślić się nie da, nic doskonalszego służącego do czytania, oczywiście. Książka jest bowiem jak koło – lepszego koła, jeśli chodzi o kształt, wymyślić się nie da. A bez koła żyć nie potrafimy, tak jak bez pisma i książek”.

”Właściwie to jedyny, choć monstrualny problem z książkami polega na tym, że jest ich zdecydowanie za dużo. (…) Ale o ile średniowiecznemu mądrali wystarczało przeczytać te czterysta ksiąg, żeby być największym erudytą w królestwie, dziś przeczytanie choćby czterech tysięcy książek nie załatwia sprawy. Ujmę rzecz opisowo: dziś nawet największy erudyta, głusząc laskę swoją wiedzą z przeczytanych książek, może się przykro potknąć. Bo nie czytał, dajmy na to, Janusza Leona Wiśniewskiego i Małgorzaty Kalicińskiej, a dziewczyna zna ich na wyrywki, nie zapoznał się z fundamentalnym dziełem doktora Dukana „Nie potrafię schudnąć” – ona się zapoznała wnikliwie, on ze swoim Kierkegaardem czy innym Dostojewskim, na których stracił trzy dioptrie, leży przy niej i kwiczy. Co to znaczy? Tylko tyle, że dziś po prostu nie można być erudytą, nie ma na to szans”.

„O ile kiedyś całego życia wystarczyło na to, by przeczytać wszystkie istniejące na świecie książki, i to po kilkakroć, jeśli się miało szczęście nie zostać ofiarą czarnej ospy, to dziś, nawet gdybyśmy odżywiali się wyłącznie rybami gotowanymi na parze i warzywami, nie pili, nie palili i uprawiali jogging dla zdrowia – nijak nie zdążymy przeczytać nawet setnej części książek, jakie napisano. Mam tu na myśli jedynie książki, które warto przeczytać, nie liczę tych niewartych lektury”.
I końcówka pod którą się podpisuję:
I ja, rozkoszując się książką przekonującą, że książki nie znikną, mam jednocześnie dojmująca świadomość, że coraz szybciej znika czas, który powinien być nam dany na te lektury. Im bardziej książek przybywa, tym szybciej życia ubywa, jakoś mi się ta zależność nie podoba”.
Krzysztof Varga „Duży Format”
Uff…dużo przytoczonych fragmentów, ale tekst był naprawdę rewelacyjny i taki prawdziwy.
A na moje usprawiedliwienie, że taki długi tekst „mi się napisał” obiecuję być częściej, ale krócej 😀

14 komentarzy

  1. Zauważyłam ten brak. Dobrze, że się z jesiennego kurzu otrzepałaś.
    Dzisiejsza rekomendacja bezdyskusyjna, znaczy: należy zapamiętać i sprawdzić. O ile starczy mi tego -upływającego bezlitośnie- czasu.
    Świetne cytaty! Bardzo mi się podoba to zestawienie oczytanego z oczytaną (mrugnijmy na tendencyjny rozkład upodobań; ona głupsza). Traci człek wzrok na Dostojewskim a czytadła puszą się i nadymają, że ich mądrości nam nieznane. Bezradność…
    pozdrawiam
    W moich rejonach Poznania właśnie zaczyna niebezpiecznie krążyć chmura złych myśli – że i tak się nie wyrobię. Z niczym. Może spróbuję to przespać (wtedy nie wyrobię się, ale odpocznę).

  2. Tamaryszku – Polecam, polecam "Zapach cedru". Trochę niedoceniony mam wrażenie. Może to wina tego, jakże przywołującego na myśl "czytadło pospolite", okropnego tytułu. Zauważyłam właśnie teraz, że wcale nie było mnie tydzień, ale jedenaście dni, co w zaokrągleniu wychodzi prawie dwa tygodnie. O zgrozo! Tekst Vargi, znakomity. Bez dwóch zdań. Myślę, że usprawiedliwieniem opozycji czytelnik-czytelniczka jest fakt, że autorem tekstu jest facet 😀 A "tak trudno być erudytą" i nie popaść w schematy 😀 I tylko pozostaje pytanie, no i co w końcu czytać!? Należy kierować się opinią zaufanych osób – dlatego z miłą chęcią sięgnę po "Zabójcę z miasta moreli" 🙂
    Tamaryszku – gdy pojawiają się ciemne chmury, lepiej przespać sprawę. A nuż się sama rozwiąże? Kto wie? Pozdrawiam Monika

  3. Ja także zauważam ten brak czasu – mnie np. zbyt wiele rzeczy odrywa od czytania, a nie jestem jeszcze żoną i matką, nie pracuję na etacie. Boję więc myśleć, co będzie z moim czytanie za lat kilku. A "Zapach cedru" jest genialny, ja wiem 🙂

  4. Skarletko – dziękuję za zmianę adresu 🙂 och, z tym czasem to mam wrażenie zawsze jest ciężko, przynajmniej u mnie. Jak studiowałam to zawsze maiłam wymówkę, że muszę czytać książki "na studia" i wiele innych, różnych tekstów.Myślałam, że sprawa się rozwiąże jak będę tylko pracować a nie studiować x2. A tu nici… uch muszę się zdyscyplinować! Potwierdzam genialność "Zapachu…" 😀 Pozdrawiam Monika

  5. Już sama nie wiem: śmiać się czy płakać, ale tak mniej więcej w regularnych odstępach miesięcznych "Zapach cedru" dopisuję sobie do listy 'must-read', by w następnym miesiącu wykreślić ten tytuł. Raz ktoś wychwala, by potem ktoś zrównał z ziemią. Będzie trzeba w końcu przeczytać i definitywnie zakończyć tego berka – tak mnie przekonałaś ;P

  6. To chyba taki okres. Bo u mnie też sto innych rzeczy odciąga mnie od czytania. A co najgorsze nabawiłam się nawyku czytaniu kilku książek, teraz zaczęłam chyba 5 – nie polecam ! 😀

    "Zapach cedru" od dłuższego czasu na mojej liście, ale już czeka grzecznie na półce.

  7. Maioofko – ja tylko i wyłącznie będę chwalić! Przeczytać warto 🙂 Pozdrawiam 🙂

    Tucho – uch, uch ja staram się nie czytać kilku rzeczy na raz bo bym przepadła w czeluściach piekieł (czytaj: nic bym nie przeczytała. Polecam po stokroć polecam "Zapach Cedru"

  8. Lilybeth – też szykuję się na jej następna książkę:) Chociaż faktycznie książka jest trudno dostępna a jej wydania godne pożałowania. Wyglądają jak czytadło, rasowe czytadło! Trzymam kciuki za sukces w poszukiwaniach 😀 pozdrawiam serdecznie.

  9. Troche mialam zastrzezen do tej ksiazki- moim zdaniem brakuje jej logiki, pisana jest jakos niedbale, a kilka watkow chyba na fali popularnosci "trudnych tematow"… Pozwole sobie nie pisac juz wiecej moich zastrzezen, coby nie zniknal Twoj entuzjazm 😉

  10. Karto_flano – pierwszy raz spotykam się z przeciwną opinią na temat tej książki niż zachwyt, zachwyt i jeszcze raz zachwyt 🙂 Mnie bardzo się podobał ów brak synchronii, brak ciągłości akcji – uznaję to za atut książki – tekst był nieprzewidywalny. Natomiast co do "trudny tematów" wydaję się nie być to głównym nurtem tej książki. Prędzej skłoniła się ku kondycji ludzkiej, rodzinie, emocją…niż tematom poruszanych bardziej przez panią Picoult. :)Pozdrawiam serdecznie 🙂

  11. Też ostatnio przechodzę jakiś kryzys, ale to dlatego, że życie podsuwa mi różne dziwne sytuacje, którymi mam całkowicie zaprzątniętą głowę. Zamierzam jednak szybko nadrobić i właśnie jestem w trakcie lektury 🙂

    Książka, którą recenzujesz bardzo mnie zainteresowała. Nie słyszałam o niej, ale baaardzo chętnie się rozejrzę!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *