Wina, tożsamość i ścieżki prawdy. „27 śmierci Toby’ego Obeda” Joanna Gierak-Onoszko

Joanna-Gierak-Onoszko-27-śmierci-Tobyego-ObedaW Kanadzie zmiany zaczęły się od języka. Uważność na słowa to dziś atut nie do przecenienia. Świadomość wagi wypowiedzianych słów otwiera bowiem wiele drzwi. Brak wrażliwości semantycznej może zaś złamać karierę. Nie ma więc przyzwolenia na nazywanie rdzennych mieszkańców regionu „Indianami”. Ze słownika wypadł też „Eskimos”. Bo mowa o nazewnictwie narzuconym przez przybyłych, które konotuje lata zniewolenia, przemocy i wyzysku. Jednak słownik nie znosi próżni, więc w Kanadzie tych, którzy przeżyli piekło szkół prowadzonych przez Kościół (większość to rdzenni mieszkańcy) nazywa się dziś „ocaleńcami” – survivor (w naszym kręgu kulturowym wyraz ten kojarzy się przede wszystkim z ocalonymi z Holocaustu, lecz w Kanadzie ewaluował na rzecz osób, którym udało się przeżyć pobyt w internacie). Piekło, bo jak inaczej nazwać przymusowe oderwanie od rodziny (nawet kilkulatków!), języka i tradycji, wykorzystywanie seksualne, bicie i poniżanie, tortury (elektryczne krzesło, jedzenie własnych wymiocin, okrywanie kocami, które wcześniej służyły innym dzieciom chorym na gruźlice…) niż zinstytucjonalizowaną przemocą? Piekłem na ziemi właśnie. Kanadyjczycy (jako kaci i ofiary) uczą się dziś z tą myślą żyć. Uczą się rozumieć. Choć w niektórych przypadkach jest to proces wyjątkowo „trudny” i żmudny np. jak to, że Kościół, który był prowodyrem zbrodni, wszelkie próby wyjaśnienia zbywał i nadal zbywa milczeniem (Kościół katolicki jako jedyny nie przeprosił i wszystko tłumaczy zdaniem wytrychem – Przecież ta-kie-by-ły-cza-sy. Brzmi znajomo?). Kanadyjczycy uczą się więc przepraszać, wybaczać winy i rozumieć. Uczą się siebie. Tym samym wytyczają nowe (może niedoskonałe, ale jednak) ścieżki rewizji historycznej i tożsamościowej. I o tym przede wszystkim jest wstrząsający i świetny reportaż Joanny Gierak-Onoszko.

Inżyniera społeczna w Kanadzie miała twarz Kościoła. Przepis na „nowego człowieka” był prosty. Odebrać rodzicom dziecko (bez pytania, bez zapowiedzi, im wcześniej tym lepiej), umieścić w oddalonej o setki kilometrów szkole z internatem, na wejściu ogolić głowę (w rdzennej kulturze długie włosy były znaczącym symbolem), nadać numer (pozbawić imienia plemiennego), zakazać używania języka przodków i uczyć modlitwy oraz bezwzględnego posłuszeństwa. Wedle tego przepisu, po ukończeniu szkoły, miał objawić się nowy obywatel, który gotowy byłyby podjąć ciężką pracę za grosze (najlepiej najprostszą, wszak wychowankowie to podludzie), i który bezkrytycznie odnosiłby się do przełożonych. A to wszystko w imię krucjaty moralnej i Boga! Jednak mury placówek wychowawczych opuszczali ludzie złamani i zdeprawowani, bez korzeni, z silną traumą, którym trudno było (i nadal jest!) odnaleźć się w zastanej rzeczywistości. Tak jak tytułowemu bohaterowi książki.

Mimo niezbywalnej winny, w Kanadzie chce się mówić o bolesnej przeszłości i robi się to, wyjątkowo w skali świata, skutecznie (godnym pożałowania wyjątkiem jest wspomniany wcześniej Kościół katolicki). W ramach działań „naprawczych” powstał więc specjalny raport Komisji Prawdy i Pojednania, który, jak pisze autorka, stał się podstawą do rozliczeń:

Raport Komisji Prawdy i Pojednania w Kanadzie to księga hańby i jednocześnie księga wyjścia, od krzywdy do przebaczenia, od wyznania do zadośćuczynienia. Kilkuletnia praca nad nią była tak wymagająca, że sędziowie komisji mieli zagwarantowane wsparcie psychologiczne i duchowe. Fragmenty i wnioski z raportu zostały wydane w niezliczonych zbiorach, książkach historycznych, popularnonaukowych i książeczkach dla dzieci. Ostateczny raport ma sześć tomów.

Nie bez znaczenia jest też rola premiera Kanady, który nie boi się spotykać w oko w oko z ofiarami, które publicznie prosi o wybaczenie (inna sprawa, że nie zawsze w swym działaniu na rzecz ofiar jest konsekwentny):

Justin Trudeau nie kryje łez. Świat obiegają obrazki: czerwony nos, załzawione oczy, głos na granicy płaczu. Kanada patrzy na swojego przywódcę, który stoi przed ocaleńcami z pochyloną głową. Jeden z potężniejszych ludzi na świecie prosi o wybaczenie. Blask ciemnieje. Majestat państwa w pokorze. Nic mu od tego nie ubywa. Niczego w tym uniżeniu nie traci. Kanadyjski premier płacze razem z ocaleńcami i ich bliskimi: tacy właśnie byliśmy, tacy być już nie możemy.

Reportaż „27 śmierci Toby’ego Obeda” to nie tylko próba opisania olbrzymiej tragedii, mechanizmów, które dzieją się na linii kat-ofiara, destrukcyjnej działalności kolonizatorów, którzy z modlitwą na ustach zadawali cierpienie innym, ale także opowieść o próbie odkupienia winny. Winy, którą mierzy się dziś wielkością odszkodowań (co drugiej osobie, która przebywała w internacie wypłacono rekompensatę na podstawie przyznanych punktów. Płaci państwo, a nie Kościół, który uchyla się od odpowiedzialności). Jak autorka sama podsumowuje (to od autorskie słowo trochę uwiera, ale to niuans):

Skąd wziąć siłę, by spojrzeć w lustro? Jak dziś mówić o bliznach i nienaprawialności krzywd? Czy jakiekolwiek gesty i jakiekolwiek kwoty zmażą tamte winy? Czy pojednanie jest utopią, czy twardym procesem, trudnym dla wszystkich stron? Choć droga do niego jest nierówna i pełna zakrętów, Kanada nie tylko wytyczyła szlak, ale i odważyła się na niego wkroczyć.

Książka Joanny Gierak-Onoszko to przemyślany, niebywale ważki i sprawny literacko tekst, którego nie można przegapić. Szczególnie dziś, kiedy tyle mówi się o bucie i hipokryzji Kościoła katolickiego w Polsce. O nadużyciach księży. Ważna i obowiązkowa lekcja dla nas wszystkich.

***

Skoro tu jesteś, wytłumacz mi, dziewczyno z katolickiego kraju, jak można nie przepraszać? Jak można popierać ludzi, którzy robili dzieciom takie rzeczy?

***

Ksiądz przyznaje, że plotki o tym, co działo się w katolickich szkołach z internatem, powtarzano od lat, jednak „większość ludzi dawno zostawiła ten bolesny bagaż za sobą”. – Ale to coś więcej niż tylko plotki. – Prowadząca się uśmiecha. – Kościół przesuwał księży pomiędzy parafiami, dokonywał niezrozumiałych, nagłych kadrowych zmian. Może należy nazwać to zacieraniem śladów? – No cóż, dziś takie przypadki istotnie nazywalibyśmy zacieraniem śladów, ale wtedy Kościół uważał… Nie tylko on, bo i całe społeczeństwo tamtych czasów… Otóż wtedy uważano, że tak właśnie należy postępować. – Ale skoro teraz pan już o tym wie, a także prawdopodobnie wielu innych księży już o tym wie, to czy zamierzacie wszcząć w tej sprawie dochodzenie? – Wiesz, Barbaro, publiczne dochodzenia z reguły mają cel polityczny. Ksiądz Blanchette doda jeszcze: – Takie przypadki były czymś okropnym, ale na przeszłość należy patrzeć ze zrozumieniem.

 

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *