W literaturze nie ma demokracji. Są tylko soliści*. Szczepan Twardoch „Wieloryby i ćmy”

To nie jest dziennik w ścisłym tego słowa znaczeniu. W książce nie ma podziału na godziny, dni, miesiące. Nie ma uporządkowanych informacji o spotkaniach, wizytach, spisu rzeczy istotnych i tych mniej, nie uświadczymy również wiadomości o ilości wypitej wódki [casus Parnickiego]. Istnieje za to podział na lata 2007-2015 – zatem być może bardziej trafne jest określenie książki mianem roczników?! Zresztą porzućmy dywagacje na temat terminologii i systematyki, ważniejsza przecież niż forma jest treść (choć to przecież zależne od czasu, miejsca i aktualnie panującej mody/szkoły krytycznoliterackiej, ale przyjmijmy na użytek tej recenzji, że jednak treść). Autor „Dracha” pisze zatem m.in. o: narodzinach synów, o pracy literackiej własnej i innych, historii i egzystencjalnej egzaltacji uskutecznianej „tu i teraz”. A pisze nad wyraz zacnie i przekonująco.

Jednak to, co dla mnie najważniejsze, i jakże rzadkie w polskiej literaturze, która (chyba) nigdy nie wyzwoliła i nie wyzwoli się z martyrologicznego jarzma, to fakt, że Twardoch tak świetnie i trafnie pisze o radości i przeżywaniu przede wszystkim małych, własnych spraw:

Lepiej utożsamiać się z którąś ze stron w sporze o to, kiedy wino pić ze szklanki, a kiedy z kieliszka, niż być prawicowcem albo lewicowcem. Warto spierać się, czy lepszy krawat, czy skórzana kurtka, a nie warto o to, czy podatki lepsze niższe czy wyższe – jeśli do obowiązków należy, to ewentualnie spierać się o to można, byle bez zaangażowania. (…) Warto przekonywać przyjaciół, by ciepłymi wieczorami siadali z nami przy stolikach pod gołym niebem, warto palić papierosy, śmiejąc się w nos wszystkim, co tchórzliwie boją się śmierci i chorób (jakby zamierzali żyć wiecznie), warto czytać wielkie powieści, warto pisać, warto zarabiać pieniądze i je wydawać, warto kochać to, co obejmuje się wzrokiem, wyszedłszy na wzgórze, a reszta to niepotrzebne hipotezy, symulakra i zupełnie zwykłe kłamstwa.

Wielkie wrażenie, ale też wielką przyjemność sprawiają również Twardochowe zabawy z czytelnikiem. Kiedy, dla przykładu, autor zarzeka się i kryguje:

Ja nie mam żadnej mądrości, mam za to paru przyjaciół i trochę zaprzyjaźnionych książek.

I kiedy łobuzersko, buńczucznie wręcz, pisze:

(…) nienawidzę zdań typu „hrabina weszła do pokoju i siadła w fotelu”, zdań, których jedyną funkcją jest poruszanie akcji do przodu. Gdy piszę takie zdania, czuję się, jakbym robił coś niskiego, kiczowatego, dlatego z każdym kolejnym tekstem staram się pisać mniej zdań pustych, a więcej zdań pełnych.

Bez końca i nieustannie można przytaczać cytaty z książki. Zresztą kilka z nich na pewno zostanie ze mną na dłużej, jak na przykład zdanie: Od historii zachowaj nas, Panie. Ale nie zachowasz. Jak nie zachowałeś od bezsenności lub Słowa, niczym pięści, gruchotałyby szczęki. Jednak „Wieloryby i ćmy” to nie tylko zbiór celnych aforyzmów, ale kawał przyzwoitej literatury. I choć nadal uważam, że Twardoch ma swoje opus vitae przed sobą (zresztą na boga! ma on dopiero trzydzieści kilka lat!) i że „Morfina” i „Drach” to tylko bardzo dobre wprawki, to i tak warto sięgnąć po „Wieloryby i ćmy”. Choćby dlatego, że lektura inspiruje do dalszych literackich eksploracji – patrz: Łukasz Orbitowski i Sándor Márai.

Tytuł recenzji za: „Dziennik” Sándor Márai, Wyd. „Czytelnik”.

***

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Literackiemu.

14 komentarzy

  1. Ano właśnie… Twardoch ma dopiero trzydzieści parę lat i opus vitae przed sobą, jak celnie zauważasz. Co więc mogą mieć do zaproponowania jego dzienniki? Jak dla mnie, jakoś niebezpiecznie blisko lokują się koło autobiografii Justina Biebera.

    1. ha, ha, ha! Czytałam twoją recenzję "Dracha" zatem znam background 😉 Ale Twardoch w tym dzienniku/nie- dzienniku oscyluje gdzieś między pokorą a megalomanią i myślę, że jest to dość symptomatyczne jak na ten wiek 😉 Co oferuje – kilka niekiepskich refleksji, dobrą rozrywkę i (dla mnie przynajmniej) zupełnie nowe, i jakże odkrywcze, spojrzenie na przeżywanie swego istnienia w III RP.

    2. Znasz background?! Ale czego? 🙂 Patrzę na dzienniki bardzo staroświecko, jako na sumę doświadczenia życiowego, pokora i megalomania autora nie ma tu nic do rzeczy, tylko co za doświadczenie życiowe może mieć pan po trzydziestce, wyłączając jakieś życiowe traumy, ale o tych w "Wielorybach…" chyba nie ma za wiele. Z tego co piszesz, to są to głównie "złote myśli", które formułuje każdy inteligentny człowiek, tyle że niekoniecznie cierpiący od razu na weltschmerz i nieczujący przelewania tego na papier. Choć są oczywiście i tacy, którzy takie "odkrywcze" spojrzenie zdążyli przelać na papier przed Twardochem, aczkolwiek nie w formie dzienników.

    3. a widzisz, bo już odchodząc nawet o książki Twardocha, to dla mnie dziennik niekoniecznie musi być sumą wszystkich sum. Moim skromnym zdanie wiek niekoniecznie musi być kwantyfikatorem wiedzy. Zatem wszystko zależy od oczekiwań 😉 To co oferuje natomiast książka "Wieloryby i ćmy" to wielką i niekłamaną radość życia. I pewnie, że wielu było przed nim, chociażby całkiem łepski Horacy z tym swoim już oklepanym Carpe diem 😉 a przy tej współczesnej martyrologi "jak u nas źle i smutno i do dupy" to całkiem miła odmiana 🙂

    4. W dzisiejszej "Wyborczej" znalazłem tekst Dariusza Nowackiego "Dzienniki Twardocha i Dehnela: blogaski w okładkach i autopromocja rodem z Facebooka" i odetchnąłem z ulgą bo po tych zachwytach już myślałem, że coś ze mną nie tak i się czepiam :-). A tu proszę, wreszcie ktoś miał publicznie odwagę powiedzieć, że w gruncie rzeczy panowie sprzedają sprężone powietrze 🙂

    5. Czytałam ten artykuł (zresztą pojawił się chyba wszędzie) i ja akurat, jak się pewnie domyślasz, nie do końca z nim zgadzam. Chociaż to jest właśnie moja najulubieńsza gazeta 😉 Myślę też, że obijamy się o funkcję i pojmowanie literatury jako takiej. Reasumują: to jest, jak dla mnie, przyzwoita literatura z dużym potencjałem.

  2. Fajnie, że przypomniałaś akurat ten fragment o urokach "zwykłego" życia… mnie też się podoba, że Twardoch ani trochę się nie wywyższa, nie przedstawia się jako przesadnie zaangażowanego w "wielkie sprawy", ale kogoś, kto żyje tu i teraz, normalnym życiem wśród nas.
    A co do opus vitae… może to Twardoch napisze nam w końcu naprawdę dobrą, polską "powieść środka"? 🙂 Pozdrawiam

    1. Haha, nie uświadamiałam sobie tego, ale pewnie tak jest, bo właśnie czytam tę książkę! Gratuluję czujności 🙂 Chociaż takie stwierdzenie przewija się od dawna przez dyskurs okołoliteracki i ja od dawna wyczekuję takiej powieści… niemniej wpływ "Szwecji…" na moją wypowiedź jest wielce prawdopodobny 😉

  3. Masz rację, że inspiruje do dalszych literackich eksploracji! Mnie coraz bardziej fascynuje Cioran i dzienniki Maraia. Czytałam bodaj dwie powieści tego ostatniego, ale dzienników nie. Orbitowski jest ciekawym pisarzem, jeśli nic nie czytałaś, to polecam Ci "Szczęśliwą ziemię" 🙂 Coś tak czuję, że świetna będzie też "Inna dusza", ale jeszcze tego nie sprawdziłam.

    A "Wieloryby i ćmy" świetne! Wynotowałam sobie mnóstwo cytatów i ogólnie bardzo mnie ruszyła wewnętrznie ta książka, a to jest coś, co najbardziej lubię w literaturze.

    1. A ja właśnie kupiłam "Inną duszę" 🙂 Próbuję też odnaleźć w księgarnianych czeluściach "Dziennik" – mam nadzieję, że się uda 🙂

      Mnie również książka się podobała, ale widzę też kilka rys 🙂 W każdym razie potencjał jest 🙂

Skomentuj the_book Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *