Perypetie translacji i inne. „Przejęzyczenie. Rozmowy o przekładzie” Zofia Zaleska

Nikt nie zna tak dobrze książki jak tłumacz. Redaktor, ba! nawet autor często nie posiadają takiej wiedzy na temat tekstu, jaką zdobył tłumacz podczas translacji. Gdyż to właśnie on wgryzł i rozgryzł tekst na drobne, bardzo drobne fragmenty i żadne wpadki fabularne, żadne konteksty i nawiązania nie są mu obce. I to właśnie jego doświadczenie, wiedza i poetyka decydują o ostatecznym kształcie publikacji – rzecz jasna mówimy o tłumaczach nieprzeciętnych, wybitnych, bo z takimi właśnie konwersowała Zofia Zaleska. „Przejęzyczenie” to zatem zbiór dwunastu rozmów z tłumaczami i tłumaczkami, którzy polskiemu czytelnikowi uchylili literackiego nieba. Wspomnieć chociażby Michała Kłobukowskiego, Teresę Worowska, czy Ireneusza Kanie. Każdy z rozmówców zdradza swój „pomysł”, może trafniej swoją „idee” przekładu, tajniki warsztatu, czy też dzieli się ciekawostkami ze świat literatury i tym samym prowokuje i inspiruje do dalszych eksploracji literackich.

Jan Gonodowicz przekonuje: Tłumacz to jednak w ogóle jest ktoś taki, kto próbuje wbić kwadratowy kołek w okrągłą dziurę albo odwrotnie. Języki różnią się od siebie nie tylko stopniem gramatycznych zawikłań i liczbą słów, ale też ich zakresem. I trudno się z tym stwierdzeniem nie zgodzić. Zresztą z przeprowadzonych rozmów wysnuwa się oczywisty wniosek, że praca translatorska jest pracą szalenie trudną i niedocenianą – a rzecz jasna powinno być zupełnie inaczej. Tłumacz jest zatem nie tylko wyrobnikiem, ewentualnie rzemieślnikiem, ale przede wszystkim współautorem tekstu. Nie pomaga również sytuacja na polskim rynku wydawniczym, gdzie nacisk kładzie się przede wszystkim na niskie koszty i czas realizacji. Zatem rację ma Michał Kłobukowski mówiąc: Absolutnym zabójstwem dla każdej sztuki jest pośpiech i krótkie terminy. A potwierdza to także wypowiedź Ireneusza Kani: Myślenie i mowa to są dwie strony tego samego medalu. Im prymitywniejszy język, tym prymitywniejsze myślenie.

Jednakowoż, co ważne i godne odnotowania, to fakt, że praca translatorska, to także spora przyjemność, które swoje źródło ma w kulturowej i językowej pasji. I o tym także jest książka Zaleskiej. Dalej, o miłości do literatury, i o tym, że tłumacz jest rodzajem demiurga, który przedstawia czytelnikowi świat przefiltrowany przez własne doświadczenia i zasób wiedzy, i to właśnie od niego zależy, czy: „wyśle czytelnika za granicę”, czy „sprowadzi autora do domu”.

„Przejęzyczenie” to książka z rodzaju tych, które lubię najbardziej: mądra, inspirująca, przemyślana. Trudno się oderwać, jeszcze trudniej przejść obojętnie obok tego świetnego wydawnictwa.

Dla potwierdzenia mych słów i jakoby na zachętę, oddaję głos Ireneuszowi Kani:

Każdy z nas marnuje nieprawdopodobną ilość czasu! Przy czym za marnowanie nie uważam chwil lenistwa, włóczenia się przez wiele godzin po lesie czy polach (…). Zmarnowany czas to czas zmarnowany na głupoty, na idiotyczne rozrywki, na bezpłodne rozmowy z delikatnie mówiąc średnio inteligentnymi ludźmi, na mnożenie nieciekawych kontaktów towarzyskich i podtrzymywanie ich z fałszywego poczucia lojalności.

Warte zapamiętania. Dobrej lektury!

Pierwsze trzy zdania książki:

W Polsce o przekładzie pisze się wtedy, gdy z jakiegoś powodu otacza go aura skandalu – mówi w tej książce Małgorzata Łukasiewicz. Tłumacze rzadko wywołują skandale, zazwyczaj więc o ich pracy wspomina się przy okazji – wznowień, nagród dla autorów, ewentualnie podczas dyskusji i spotkań na festiwalach literackich. Przygotowując się do rozmów o przekładzie, które w ostatnich latach przeprowadzałam dla pisma „Dwutygodnik” często natrafiałam na stwierdzenie, że Polska ma szczęście do wybitnych tłumaczy. 

***

Recenzja opublikowana pierwotnie na portalu „Lubimy Czytać”

Jeden komentarz

Skomentuj Qbuś pożera książki Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *