Lektury hedonistyczne i literackie półśrodki, czyli czytelnik wybitnie krytyczny/marudzący

Dziś nie będzie zachwytów, peonów na chwałę i cześć wybitnej prozy. Raczej spotkacie się tu, Wy drodzy czytelnicy odwiedzający blog, z biadoleniem i pojękiwaniem. To małe wprowadzenie proszę potraktować jako ostrzeżenie, bo a nuż ktoś jest w bardzo dobrym nastroju (mamy przecież maj!) i nie życzy sobie czytać takich rzeczy.

Są lektury, które nie wzbudzają żadnych emocji i nijak nie czochrają zwojów mózgowych. Fajne, poprawne teksty, ale bez iskry bożej i bez „zahaczki”. Przyjemne w odbiorze, ale po kilku miesiącach zupełnie wyparowują ze świadomości czytelniczej. Na moje szczęście/nieszczęście (właściwe podkreślić) zdarzyło mi się ostatnio przeczytać dwa takie tytuły: „Czarne skrzydła” Sue Monk Kidd oraz „Farmę lalek” Wojciecha Chmielarza. I o ile w przypadku tego pierwszego, raczej nie miałam wysokich oczekiwań i spodziewałam się przyjemnej, kobiecej powieści historycznej, to przypadku drugiego tytułu myślałam, że będzie to wielkie bum! Miłość jak bambosz, do końca życia i po kres. Stało się jednak inaczej. Jednakże od początku.

„Farma lalek” to dobry kryminał, co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Sprawne pióro pisarza zasadniczo uprzyjemnia lekturę. Wysoka ocena należy się Chmielarzowi także za konstrukcję fabularną i intrygę. Postać Jakuba Mortki też niczego sobie, jakby żywcem wyjęta z książki Nesbo, lub Chandlera – twardy i bezkompromisowy glina, który nijak nie potrafi ułożyć sobie życia prywatnego, ale w pracy za to jest asem. Reasumując: autor zna kanony gatunku. Akcja toczy się sprawnie, brak zgrzytów i poznawczych dysocjacji. Ciekawym zabiegiem jest także umiejscowienie akcji w klaustrofobicznej miejscowości Krotkowice w Karkonoszach i początkowe mylenie tropu, ale…wszystko to już było,  ale wszystko to już gdzieś czytałam… . I być może machnęłabym na to wszystko ręką, bo i ja lubię piosenki raz już słyszane (cytując klasyka), jednakże miało być ponadprzeciętnie, nieziemsko i rewelacyjne, a było tylko dobrze.

No i „Czarne skrzydła”, które zbałamuciły mnie okładką: przepiękną i bardzo wyrazistą. Nie czytałam „Sekretnego życia pszczół” (polecacie?), jednakże nastawiałam się na kobiecą, przejmującą opowieść, gdzie emocje buzują, gdzie pod płaszczykiem sprawnie poprowadzonej fabuły przemyca i intrygująco, w stylu „Służących” Kathryn Stockett, wyszedł raczej nudnawy esej o pierwszych amerykańskich sufrażystkach i (mimo świadomości powagi tematu) czarnych niewolnikach. Głównej postaci Sarah Grimké brakuje nie tylko urody, ale także motywacji w działaniu. Zupełnie pozbawiona realności bohaterka. Podobnie zresztą jest w przypadku jej czarnoskórej przyjaciółki Szelmy. Podobać się może za to bardzo plastyczny opis amerykańskiego Południa oraz reprezentacja sporego kawałka historii niewolnictwa i ruchów wolnościowych.

Powyższe lektury należy potraktować wybitne hedonistycznie (ach! to moje nachalne i staroświeckie myślenie o literaturze w kontekście utylitarnym). Można, ale nie trzeba poświęcić się lekturze, według uznania. W zależności też od tego, jak dużą ilością czasu wolnego Państwo dysponujecie.

16 komentarzy

  1. "Sekretne…" na razie tylko w formie filmu :), ale bardzo mi się podobał i polecam! Jak tylko będę miała okazję to sięgnę po książkę. A poza tym – życzę ciekawszych lektur 😉
    banita

  2. A "Podpalcza" czytałaś czy od razu "Farmę"? Pierwsza część bardzo mi się podobała, na drugą w końcu doczekałam się w bibliotece i idę dzisiaj odebrać, ale jakoś zgasiłaś mój zapał…
    "Sekretne życie pszczół" też czytałam i z tego co przeczytałam u siebie bardzo mi się podobała, ale nie minął nawet rok, a ja ledwo pamiętam zarys fabuły…

Skomentuj Dominika Kałabun Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *